Jeśli lubicie to uczucie, kiedy wchodzicie na szczyt z którego rozpościera się wspaniała panorama na okolicę, kiedy po fizycznym wysiłku, otrzymujecie nagrodę w postaci cudownego widoku, to polecam trasę Chans de Cela 360 m.
Wybraliśmy się na wspomniany punkt zimą, ale myślę, że letni czy wiosenny piknik na szczycie byłby równie doskonały. Warto zabrać ze sobą pyszny lunch, bo gwarantuję, że nie będziecie chcieli szybko wracać, kiedy już się tam znajdziecie.
Tym razem rozpoczęliśmy naszą wędrówkę tuż za domem (niedaleko plaży Lapaman) i kierowaliśmy się w górę rzeki Amierio. Na początku droga wydawała się prosta, później zmieniła się w prawdziwą górską wyprawę. Przydały się wygodne buty i twarda podeszwa.
To o czym trzeba pamiętać, to że na trasie bardzo trudno odnaleźć jakieś oznaczenia turystyczne. Najlepiej kierować się mapą lub aplikacją (w mojej niestety szybko siadła bateria). W sezonie pewnie można spotkać wielu zwolenników pieszych wędrówek i dopytać o drogę, my jednak musieliśmy liczyć sami na siebie. Kiedy zabrakło nowoczesnej technologii, kierowaliśmy się intuicją i ta na szczęście nas nie zawiodła!
Kręta, kamienista trasa prowadziła przez las eukaliptusowy, pełen paproci i pnączy. Nie brakowało przeszkód w postaci zwalonych drzew czy błota. Od czasu do czasu, przekraczaliśmy niewielkie strumienie rzeki Amierio. Po drodze staraliśmy się dokumentować to co interesujące, choć nie zawsze było to proste z powodu światła i głębokiego cienia, jakie dawały drzewa.
Szlak nie oferował spektakularnych widoków po drodze, ale pięknie oświetlonym przez promienie słoneczne lasem, wędrowało się całkiem miło. Dodatkowo zapach eukaliptusa umilał trudy wyprawy. Bliżej końca trasy las się przerzedził, droga stała się mniej kamienista, a niezbyt dobrze widoczny drogowskaz pokierował nas na punkt widokowy Mirador de Chans.
Cudowne widoki na zatokę Ria de Pontevedra wynagrodziły nam trudy „wspinaczki” w oka mgnieniu.
Oprócz punktu widokowego- Chans de Cela, to doskonałe miejsce na uprawianie paralotniarstwa. Gdyby nie czas pandemii, pewnie spotkalibyśmy zwolenników tego niezwykłego sportu. Takie szybujące nad zatoką „latawce” wyglądają naprawdę pięknie. Niezwykłym zjawiskiem musi być również zachód słońca obserwowany z tego miejsca. Może któregoś dnia tu wrócimy, aby zachwycić się po raz kolejny tym wyjątkowym miejscem, tym razem w promieniach zachodzącego słońca.
Kiedy nasyciliśmy się już widokiem, udaliśmy się na polanę Chans de Cela. W połowie stycznia opuszczona, ale w środku sezonu pewnie gości mnóstwo zwolenników górskich wypraw, pięknej przyrody i cudnych widoków.
Okazało się również, że jest to atrakcyjne miejsce dla motorów krosowych. Ponieważ jednak nie należymy do zwolenników tego sportu i raczej poszukujemy ciszy i spokoju, udaliśmy się w drogę powrotną.
Przechodząc obok leśnej polany, mijaliśmy niczym niewzruszone, pasące się konie na leśnej polanie. Chętnie pozowały do zdjęć, przyzwyczajone pewnie do przemierzających górskie szlaki turystów.
Leśna droga, wybrukowana kamieniami i drzewa porośnięte bluszczem towarzyszyły nam przez całą trasę. Natrafiliśmy też na nieliczne oznakowania turystyczne, co utwierdziło nas w przekonaniu, że zmierzamy dobrym kierunku 🙂
Pod koniec trasy, wyszliśmy na wyasfaltowaną drogę, która prowadziła między zabudowaniami dzielnicy Cela. Mogliśmy podziwiać widoki pięknej zatoki, uśpione jeszcze winnice i styczniową roślinność. Po prawie 3 godzinach, wróciliśmy do domu zmęczeni, ale pełni nowych wrażeń.
Dla zwolenników dalszych wędrówek przewodniki oferują trasę do samego Bueu. Dla nas jednak była to trasa idealna na niedzielne popołudnie i co ważne, nie wymagająca użycia samochodu.